Publicystyka
Rogatywka. Legendarna, niepowtarzalna czapka manifestująca od wieków polskiego ducha narodowego, mocno związana z tradycją naszych walk niepodległościowych.
Pojawiła się w Polsce w początkach XVIII wieku i bardzo szybko upowszechniała się, zostając charakterystycznym nakryciem głowy np. patriotycznego ruchu konfederatów barskich.
Dlatego też nazywana bywała często konfederatką. Jej dalsza ewolucja to okrywanie głów Kawalerii Narodowej, co z kolei przydało jej kolejne nazwy, jak krakuska czy ułanka. Masowo noszona była już w trakcie insurekcji kościuszkowskiej przez różne walczące w niej polskie formacje – od piechoty, do kosynierów, stając się czymś podobnym do trójkolorowego sztandaru Francuzów spajającego cały naród. W następnych latach zawędrowała wraz z Legionami Polskimi do Włoch. W ciągu całego XIX wieku przewijała się w każdym zrywie narodowym, by w końcu doczekać się odrodzenia niepodległej Polski i stać się etatową czapką polskiego żołnierza II RP. Oczywiście w zmienionej, polowej formie. Trzeba zresztą zaznaczyć, że była też noszona w uproszczonej formie przez cywilną część społeczeństwa ówczesnej Polski. Masowo używana w partyzantce oraz w powojennym podziemiu antykomunistycznym, bywała czasami jedynym pokrzepieniem dla zmęczonych okupacją oczu mieszkańców polskich wsi, witających powracających partyzantów. To nakrycie głowy było tak mocno związane z tradycjami polskiego żołnierza, że władze komunistyczne pozostawiły je jako część umundurowania, a nawet same rozpoczęły jej produkcję. Zniknęła tylko na niecałą dekadę, gdy po 1952 roku zostawiano ją jedynie kadrze. A jednak, by chociaż symbolicznie nawiązać do tradycji Wojska II RP i zaznaczyć pozorną niezależność LWP powróciła w 1961 i doczekała się paru wzorów maskowniczych, stając się podstawową czapką polową. I tak oto dotarliśmy do lat dziewięćdziesiątych, czyli tzw. „Wolnej Polski”, gdy z czapki tej całkowicie zrezygnowano, pozostawiając ją jedynie formacjom reprezentacyjnym i najwyższym oficerom. A i to już się zmienia, gdyż również i w tym wypadku to piękne nakrycie głowy ma zostać zastąpione przez beret. Władze dzisiejszej Polski starają się być bardziej europejskie od całej Unii albo też bezkrytycznie starają się kopiować obce nam wzory zza oceanu. Jednym słowem – im coś ma mniej wspólnego z naszą tradycją, tym lepiej!
Większość wojskowych, historycznych nakryć głowy jest zastępowana przez berety, lecz nie w tym tkwi problem. To, skądinąd sympatyczne nakrycie głowy, używane przed wojną w II RP przez oddziały broni pancernej, jak i obsługę dział przeciwlotniczych, jest popularne we wszystkich współczesnych armiach na kontynencie i nie tylko. Trudno żebyśmy i my w tym wypadku byli wyjątkiem. Jednak jest istotna różnica. O ile my zastąpiliśmy wszystkie czapki beretami, to inne państwa zachowały częściowo swoje nakrycia głowy, lub w inny sposób wyraźnie nawiązują do swoich tradycji wojskowych. Mamy zatem Włochów, którzy do najnowocześniejszych hełmów doczepiają wystający z boku pióropusz (a la porucznik Bertorelli, z popularnego niegdyś serialu ,,Alo Alo”), Austryjaków, których żołnierzy można spotkać w czapkach noszonych przez dobrego wojaka Szwejka , czy też Niemców, przemierzających poligony NATO w czapkach polowych kojarzących się jednoznacznie już z mniej pozytywnymi przedstawicielami takich formacji jak Wehrmacht czy Waffen SS. Podobnie ma się sytuacja na wschodzie, w Rosji, gdzie dzisiejsza armia Federacji Rosyjskiej również używa zmodyfikowanej czapki wywodzącej się z Armii Czerwonej. Podsumowując, tylko my „nie drażnimy” zbyt polskimi elementami w umundurowaniu…
O takich kwiatkach, jak żołnierze Marynarki Wojennej RP w bejsbolówkach nie wspominając. Może autor tych reform, zapewne fan US Navy naoglądał się za dużo hollywoodzkich produkcji, jak np. ,,Karmazynowy przypływ” itp. Cóż, na upodobnieniu marynarzy do pracowników ochrony magazynów skończyły się te zmiany, gdyż okrętów atomowych nie posiadamy. Dlatego opowiadamy się za przywróceniem naszej polskiej rogatywki, jako polowego nakrycia głowy Wojska Polskiego, oraz do popularyzacji tej oryginalnej czapki na rynku cywilnym. Pokażmy, że nas też na coś stać i mamy z czego być dumni, a nie stawajmy się pozbawionymi tradycji pariasami we własnym kraju. Widok rogatywek różnych typów, czy to na uczelniach, czy w miejscach pracy, na pewno nie zmieni nas w ,,skansen Europy”, jak chcieliby niektórzy. Wybierzmy powrót do tradycji i czujmy się jak u siebie a nie jak w jakiś „gorszych Stanach”, czy super multikulturowym Eurolandzie, gdzie każdy jest tak wolny i tak kosmopolityczny, że aż nijaki. Zachęcamy do wspierania akcji przywracania rogatywki. To, co Polskie nadal może być modne i się podobać. A nawet powinno.
Chocimir
Na Belgijską stolice padł blady strach. Seria zamachów wstrząsnęła opływającym w dostatek, zliberalizowanym i do granic absurdu ogłupionym społeczeństwem. Skąd u mnie tak daleko idące wnioski już w pierwszych słowach tego (nazwijmy to artykułu). A no każdy zdrowy na ciele i umyśle człowiek, który został bezpodstawnie zaatakowany w swoim własnym domu wykazuje trzy sprzędzone lub następujące po sobie typy zachowania.
-strach (będący bezpośrednim) wynikiem ataku
– furia / rozżalenie (ze względu na jego bezpodstawność)
– obronna reakcja odwetowa na oprawcy. (chociażby grupowa)
Co zatem robią brukselczycy? Malują na chodnikach kredą serduszka z napisem kocham Brukselę
Myślę, że teraz to terroryści są już bez szans, teraz to się doigrali zamalują ich na śmierć we wszystkie kolory tęczy. Dla mnie jest to szaleństwo.
Gadające głowy z telewizorni zastanawiają się, czy przypadkiem nie powinniśmy rozważyć ograniczenia naszych swobód obywatelskich na korzyść zaostrzenia szeroko rozumianej kontroli mającej na celu ograniczenie występowania zamachów. Mam tu na myśli np. rejestracje telefonów na kartę, ostrzejsze kontrole na lotniskach i co tam jeszcze nasze mądre głowy wymyślą. Tego typu rewelacyjne pomysły uderzą jedynie w nas europejczyków. Bodaj w wymienianej tu Danii jakiś czas temu zgłoszono projekt pozwoleń na noże kuchenne. Powód takiego pomysłu był prosty, jakiś obywatel nomen omen Brukseli obciął głowę swojej żonie właśnie nożem kuchennym. Zgadnijcie skąd ten człowiek pochodził i jakiego był wyznania.
Zrobienie broni siecznej, palnej czy bomby nie jest, żadnym problemem dla średnio rozgarniętego czytelnika wikipedii. Muzułmańska tłuszcza ma za nic przepisy krajów gospodarzy, które z powodzeniem omija. Praktyka pokazuje,że restrykcje prawne nie powstrzymają ani zamachów ani fali przemocy ze strony przybyszów. Utrudnią i sparaliżują jedynie życie nam, ale… nikogo nie obrażą obłęd!. Jedynym skutecznym wyjściem jest zaprzestanie polityki poprawności politycznej wobec muzułman, albo mówiąc wprost polityki służalczości. Jedynym prawem funkcjonującym w danym państwie powinno być świeckie prawo tegoż państwa i żadne inne. Popełniłeś wykroczenie lub przestępstwo przeciwko prawu krajowemu idziesz siedzieć. Jesteś imigrantem, potomkiem imigranta jesteś deportowany do kraju pochodzenia. Koniec i kropka.
Indywiduom pokrzykującym, że to łamanie praw człowieka i faszyzm odpowiadam natychmiast.
Proszę o przeczytanie ze zrozumieniem i bez ideologicznych nastawień jakiejkolwiek książki traktującej o podstawach faszyzmu oraz odpowiedzenie mi na pytanie. Jakim cudem usuwanie ze społeczeństwa jednostek niebezpiecznych jest łamaniem praw człowieka?
Nawiasem mówiąc w Szwecji wprowadza się prawo szariatu, ma ono jak na razie dotyczyć irańskich par, które wstąpiły w związek małżeński na terenie Iranu, a w późniejszym czasie zdecydowały się osiedlić na terenie Szwecji. Praktyka ta stosowana jest w wielu krajach zachodnich.
Kolejna rzecz. Jakie grzyby trzeba jeść i jak długo, żeby dojść do wniosku, że wolny przepływ obywateli Turcji do UE pomoże w rozwiązaniu sztucznie wygenerowanemu problemowi uchodźców? To jest jawne kulturowo demograficzne samobójstwo europy. Już wyjaśniam dlaczego.
Mechanizm jest bardzo prosty. Mamy jakiegoś Ahmeda który przedostał się do Turcji. Nasz ogarnięty Ahmad idzie na bazar w Stambule i kupuje Turecki paszport, teraz już bez żadnych przeszkód przyjeżdża do europy. Ktoś powie ale zaraz przecież kontrola paszportowa wykryje oszusta. Na pewno? Otóż nie koniecznie. Po pierwsze nie ma jednolitego europejskiego spisu; ani sposobu wymowy arabsko brzmiących nazwisk. Po drugie nie ma żadnych spójnych danych pozwalających na sprawdzenie czy Ahmed Alemamturban nie jest słupem. (na przykład spisu ofiar wojennych) Po trzecie przy tak dużym napływie ludzi nie ma technicznych ani też ludzkich zasobów aby wszystkich dokładnie sprawdzić. Po czwarte współpraca pomiędzy służbami specjalnymi istnieje… tylko w telewizyjnych wiadomościach. Przepływ informacji jest żaden. Samo środowisko europejskich muzułmanów powinno aktywnie samo oczyszczać się z pierwiastka ekstremistycznego.
Dla czego tego nie robi? Sprawdzacie kolejny artykuł. Albo przeczytajcie koran.